piątek, 23 stycznia 2015

Śnieg Last Minute, czyli jak udało nam się na Mazurach, wreszcie wytarzać w śniegu.


Podczas, gdy w górach śniegu brak, my odnaleźliśmy go na Mazurach. Jeśli ferie jeszcze przed Wami gorąco polecamy. Dość impulsywnie podjęliśmy decyzję, że zamiast w góry udamy się na 2 dni w drugą stronę, a konkretnie do Mrągowa. Ze znalezieniem noclegu nie było problemu, nawet cena pobytu w ośrodku z basenem (a co? jak szaleć to szaleć) nie była zbyt wygórowana. Plan był taki, że dzieci moczą się w wodzie, a my czytamy. Wyszło jednak inaczej. Plany zmienił nam ŚNIEG. Wreszcie, po raz pierwszy tej zimy chłopcy mogli wytarzać się w śniegu do woli. Pojawił się jeden problem. Karol przez nieuwagę zamiast zimowych butów zabrał adisasy. O ile w Warszawie nie było by problemu, tam był dość duży.


Ku nauczce nasz syn poznał metodę nam znaną z dzieciństwa i dzielnie przechodził te półtora dnia 
w foliowych torebkach miedzy skarpetkami. Uzbrojeni antyśniegowo postanowiliśmy pokręcić się trochę po okolicy. Oto co wybrali nasi synowie:

WILCZY SZANIEC

Chłopcy zaczynają się interesować II Wojną Światową, więc podchwycili temat błyskawicznie.   
Z Mrągowa do Gierłoży mięliśmy do przejechania ok. 30 km. Piękna droga przez ośnieżony las, humory wyśmienite, w drodze zrobiliśmy krótkie wprowadzenie historyczne. Przez ostatnie 10 km nie minęliśmy ani jednego samochodu. Gdy wjechaliśmy na teren Wilczego Szańca wokół nie było żywej duszy. Po kilku minutach z mgły wyłonił się mężczyzna, który skierował nas do hotelu ( kasy nieczynne w sezonie zimowym). Pusto, dziwnie, strasznie. Poczułam się jak w filmie "Ambassada", albo jak w jakimś polskim horrorze typu: "Grupa przyjaciół wybrała się do domku w lesie...". Zapłaciliśmy aż 60 złotych za wstęp i parking. Zdecydowanie za dużo jak na obiekt, w którym nie ma oznaczeń, brak opisów poszczególnych miejsc, bunkry nie są remontowane, do większości nie można nawet wejść. Mimo tego miejsce zrobiło na chłopcach wrażenie. Poza lekcją historii mieli wyśmienitą zabawę. Przez większość czasu bombardowali mury śnieżkami, a na koniec ulepili bałwana rzekomo przypominającego, bohatera tego miejsca ;).



 KĘTRZYN

Oczywiście nie mogło się obyć bez zamku krzyżackiego. Tu pozwolę sobie na krótką anegdotę. Ostatnio Karol zadzwonił do mnie do pracy i tonem oskarżycielskim rzekł:

- Mamo powiedz coś Julkowi, on przełącza mi telewizor na inny program a zaraz będą "Krzyżacy 2".

Wybraliśmy się zatem do zamku krzyżackiego w Kętrzynie, który jednocześnie pełni funkcję muzeum. Dla odmiany niedrogo (20 zł za nasza czwórkę), przejrzyście i treściwie.



Na koniec prawdziwa bomba. Najbardziej zaskoczyła nas Góra Czterech Wiatrów, która na rodzinne szusowanie na nartach jest rewelacyjna. Wydawać się może, że zjedzie się wprost do jeziora. Następnym razem chyba wybierzemy się tu na narty.


Reasumując. Zdecydowanie polecamy mazurski wypad właśnie zimą. Mamy gwarancję, że nie natkniemy się na dzikie tłumy, ceny nie są wygórowane nawet w ferie, a niezależnie od pogody jest co robić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz