środa, 25 czerwca 2014

Tropikalna wyspa, żółwie z "Rybki Nemo" i lekcja ekologii.



Wcale nie było łatwo dotrzeć na wyspę. Całą noc jechaliśmy autobusem z miejscowymi. Nad ranem dotarliśmy do jakiegoś małego miasteczka. Tam czekał na nas, umówiony spontanicznie, kolega kierowcy autobusu.  Rozbudziliśmy dzieci. Zaspane przeszły do rozwalającego się auta i ponownie zasnęły. Ruszyliśmy w stronę niewielkiego portu, skąd miano nas zabrać na wyspę. Był Ramadan. Świtało. Mijaliśmy uśpione miejscowości, przygotowane do obchodów świątecznych. Wszystko przystrojone było charakterystycznymi niebieskimi flagami i chorągiewkami (flagi partii rządzącej). Kiedy dowieziono nas do portu zaczęło wschodzić słońce. Musieliśmy poczekać kilka godzin na nasz transport. Julek usnął na ławce, Karol kręcił się obserwując budzący się do życia świat i zadając sporo pytań. Było ok. 5-6 rano. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tam autentycznie sami. Łódka przypłynęła dopiero ok. godziny 10. Czekał nas godzinny "rejs"małą łajbą przez ocean. Ta łódka była naprawdę mała... bardzo mała. Czuliśmy się jak w łupince od orzecha. Każda fala to był stromy wyskok w górę. Chłopcy rozbudzili się natychmiast i mieli niezłą frajdę.

Pulau Perhentian Besar
Zamieszkaliśmy w Bablu (Bubbles Dive Resort), miejscu, które jako jedyne leży na południowej części wyspy. Dotrzeć do niego można tylko drogą morska (przedarcie się przez "zadżunglony" ląd jest nierealne). Celowo wybraliśmy odludny nocleg. Z drugiej strony wyspy jest więcej hosteli, barów, ludzi. W Bablu natomiast kameralnie, dziko, spokojnie. To nie tylko hostel, nie tylko szkoła nurkowania, ale także miejsce ochrony wielkich morskich żółwi -  Green Turtles (tak, tak, tak -  to te z "Rybki Nemo"!). Poza rodziną, która prowadzi guesthouse i restauracją, stacjonuje tam grupka wolontariuszy, która realizuje specjalny projekt ochrony tego gatunku. Chcieliśmy żeby chłopcy mogli się temu przyjrzeć.
Marzeniem Julka było zobaczyć żółwia. Morskie żółwie, jedynie w nocy,  wychodzą na plażę by złożyć jaja. Trzeba mieć podobno duże szczęście żeby to przeżyć. Na wyspie było jak w raju. Snurkowaliśmy, graliśmy w piłkę i... każdej nocy szukaliśmy żółwia. Ostatniej, Julek zrezygnowany postanowił zostać w domku. My poszliśmy na pożegnalny, nocny spacer. Była piękna, gwieździsta noc. Przemek zauważył  coś w wodzie. Myślałam, że to kamień. Nagle z wody zaczął wyłaniać się wielorny żółw. Wystartowałam żeby powiadomić dyskretnie Julka (zanim grupa wolontariuszy się zorientuje i nas spacyfikuje). Nie pamiętam kiedy wcześniej biegłam takim sprintem. Podeszliśmy cichutko. Światło księżyca odbijało się od skorupy. Powoli wyszedł na plażę, podreptał pod palmę, po czym rozpoczął rytuał składania jaj.  Udało się!!!! Niektórzy tygodniami czekają  by coś takiego zobaczyć. Julek się wzruszył.  Ziściło się jedno z jego marzeń. Dla rodzica - widok bezcenny!

Polecam nasz filmik z Perentianów w zakładce filmy:


oraz GALERIĘ






Green Turtle
Wylęgarnia małych żółwików

Maluchy